poniedziałek, 15 czerwca 2015

Inaczej niż zwykle xD Wszystko jest na dole :D

Drodzy czytelnicy naszego jakże zacnego  bloga. W tym tygodniu rozdziału nie będzie rozdziału, jednakże aby umilić Wam czas i w jakikolwiek sposób zrekompensować jego brak wstawiamy opowiadanie napisane przez Pietruhę, na którym Marianna się prawie poryczała*.

Z pozdrowieniami i przeprosinamy  H&P


* Nie wiem dlaczego.
( Powyższy monolog pisała Natalia, więc proszę się nie czepiać byłam już naćpana fasolkami :3)


Dni leciały nieubłaganie szybko. Na początku nienawidziłam mojego zwykłego życia, które prowadziłam przez 16 lat. Potem je doceniłam. 25 Lipca 2010 roku wykryto u mnie białaczkę.  Rodzice byli zaszokowani tą tezą lekarzy, bo nigdy nie byłam hora. Zaczęło się szukanie dawcy, bezkresne leżenie w szpitalu, odwiedziny, współczucie. Wszystko było skierowane do mojej osoby. Leżałam tygodniami w szpitalu.  Dostawałam wszelkiego rodzaju chemię.  Byłam pod ciągłą obserwacją.  Lekarze dawali mi duże szanse na przeżycie. Gdy wszystko zaczęło się układać, gdy w końcu dostałam nadzieje mój organizm zaczął odpychać leki. Wszystko legło w gruzach. Moje marzenia, moje życie. Cały wielki świat, który zamierzałam zwiedzić zamknął się dla mnie.  Gdy moi rodzice przyszli w odwiedziny lekarz poinformował ich, że zostały mi 2 tygodnie życia. Jedyne, co pamiętam to wstrząs. Świadomość, że za 2 tygodnie odejdę z tego świata była dla tak młodej osoby jak ja wstrząsem. Leżałam i myślałam tylko o tym. Musiałam pogodzić się z świadomością, że umrę. Zawsze chciałam żyć normalnie teraz już tego nie doświadcze. Postanowiłam sobie trzy rzeczy. Po pierwsze wyjadę do jakiegoś kraju, żeby uciec od rzeczywistości. Po drugie kupię dużego psa. Po trzecie zamieszka sama.  Zostały mi 2 tygodnie życia muszę je wykorzystać. Rodzice siedzieli przy mnie cały dzień. Chcieli zostać na noc, ale ja temu zaprzeczyłam.                                                     -  Posłuchajcie mnie przez moment. – powiedziałam zwracając się do wychodzących już rodziców. Odwrócili się w moją stronę. – zostały mi 2 tygodnie życia. Chciałabym je wykorzystać. – przygryzłam wargę.                                                                                                                                - Mów skarbie, zrobimy wszystko co w naszej mocy – powiedział tata z cząstką uśmiechu na twarzy.                                                                            
- Chciałabym wyjechać gdzieś… nie wiem może do Mexi Hig i zamieszkać w normalnym domu z wielkim psem i normalnym życiem. Chciałabym zapomnieć o tym całym stresie choćby na moment. – wzdychnełam głęboko. Miałam nadzieje, że rodzice się zgodzą. Głównie to od nich zależało całe moje życie. Rodzice wymienili długie spojrzenia.                                                                          - Skoro, chcesz wyjechać i przez chwilę pobyć sama w normalnym życiu nie możemy ci tego zabronić.                                                                                                                                                     - Naprawdę ! Dziękuje – uśmiechnęłam się do rodziców.                                                                
- A teraz śpij kochanie. – powiedziała łagodnym głosem mama. Rodzice wyszli, a ja pogrążyłam się w błogim śnie.                                                                                                                                    Minęły 3 dni. Gdy się obudziłam nie było nic w moim pokoju. Pierwsza myśl jaka do mnie dotarła, to że chyba umarłam.  Moje wątpliwości rozwiały się gdy do sali wkroczyli rodzice z wielką torbą bagażową.                                                                                                                                
  - Witaj skarbie.                                                                                                                                                          
- Hej mamo. Co tu się stało ?                                                                                                                                
 - Kati za 20 minut jedziemy odwieźć cię na obrzeża Mexi Hig. Tak jak chciałaś. – uśmiech taty przypominał mi każdą słodką chwilę, którą przeżyliśmy razem. Uświadomiłam sobie, jakie moje życie było piękne przez te wszystkie lata. Ile miłości zyskałam od rodziców. Świadomość śmierci stała się teraz większa i bardziej bolesna.                                                - Super. Za 15 minut będę gotowa. – powiedziałam z uśmiechem na twarzy. Szybko wstałam z łóżka. Nagle pokój zaczął wirować. Usiadłam na łóżku i poczułam, że jestem słaba. Tym razem powoli sięgnęłam do torby i wyciągnęłam czarne jeansy i niebieską bluzkę. Do tego wciągnęłam na nogi czarne trampki i wyszłam z pokoju. Rodzice wraz z lekarzem stali na korytarzu czekając na mnie.                                                                                                                    
 - Jestem gotowa – oznajmiłam.  Tata zapakował bagaże i wsiedliśmy do samochodu. Przed nami dwugodzinna droga.                                                                                                                                Dom mieścił się na obrzeżach Mexi Hig. Była mały,  skromny i idealnie urządzony. Rodzice wynajęli ten dom  specjalnie dla mnie.  Sami zamieszkali kawałek dalej, dając mi swobodne życie. Wprowadzka nie była trudna zajęła mi zaledwie godzinę.  Wkładałam ostatnie ubrania do szafy. Gdy się odwróciłam za moimi plecami stał wielki jasny lablador.                                                    - Pamiętałem jak mówiłaś o psie – usłyszałam głos taty i po chwili obaczyłam go stojącego w dziwach. – To jest James. Umie wyczuwać zmiany zachodzące w ciele człowieka. Będzie się tobą opiekował. W kuchni masz wszystkie rzeczy do niego. W salonie jest telefon i specjalny guzik, który po naciśnięciu automatycznie do nas dzwoni. Mam nadzieje, że będziesz się tu dobrze czuła.                                                                                                                                                           
- Na pewno tato – rzuciłam mu się na szyje i mocno przytuliłam. – Jedźcie poradzę sobie. – Wyszłam na dwór, aby pokiwać rodzicom. Moją uwagę przykuł idący drugą stroną ulicy chłopak. Gdy zorientowałam się, że się na niego gapię odwróciłam wzrok i weszłam do środka.                                                                                                                                                                                         
  - No to co James jesteśmy u siebie. – pies poszedł do mnie i potarł głową o moja rękę. Rzuciłam się bezwładnie na łóżko i zasnęłam.                                                                                                         Dzień po dniu błogo leciały, a ja delektowałam się normalnym życiem.  Rodzice często do mnie zaglądali. Zapomniałam na ten czas o chorobie. Zaprzyjaźniłam się z Maxem, chłopakiem, który była naprawdę cudowny. Opowiedziałam mu o mojej chorobie. Przysiągł, że będzie ze mną do końca.                                                                                                                          Pewnego dnia obudziło mnie mokre liźnięcie po twarzy. Lekko otworzyłam oczy i zobaczyłam pysk Jamesa.                                                                                                                                                               - Ale musiałeś tak brutalnie ? – spytałam uśmiechając się. Spojrzałam a zegarek była 10:34.                  – To sobie pospałam  - wstałam z łóżka i pierwszym odruchem było pójście do kuchni. Napełniłam miski Jamesa i sama zabrałam się za śniadanie.                                                                                                                                  Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po śniadaniu był spacer. Chciałam oddychać prawdziwym, zdrowym powietrzem. James szedł spokojnie perzy mojej nodze dając uczucie bezpieczeństwa. Nagle zza swoich pleców usłyszałam znajomy głos zwracający się bezpośrednio do mnie                                                                                                                                              - Hej Kati. Wybierasz się dzisiaj na festyn ?                                                                                                                - Witaj Max. Tak, a co ?                                                                                                                                                    - Nie znasz zbyt wiele osób w okolicy.  Może w końcu przedstawiłbym cię mojemu sabatowi. Co ty na no pójdziesz ze mną ?                                                                                                                                                                                          - Pewnie czemu nie                                                                                                                                                                                 – W takim razie do wieczora                                                                                                                                 - Do wieczora. – uśmiechnęłam się do niego i ruszyłam w stronę domu. Otworzyłam drzwi, a James wesoło wbiegł do domu. Resztę dnia spędziłam na zabawie z psem i droczeniem się która sukienka jest ładniejsza. Bądź, co bądź ten pies ma poczucie stylu. Wieczorem usłyszałam dzwonek do drzwi.  Gdy je otworzyłam zobaczyłam jak zawsze uśmiechniętego Maxa.                                                                                                                                                                            - I jak gotowa ?                                                                                                                                                                        - Oczywiście wezmę kurtkę i możemy iść. James idzie z nami.  – szybko wzięłam kurtkę zawołałam psa i zamknęłam drzwi.                                                                                                                                  - Coś czuje, że to będzie niezapomniany wieczór. – po raz pierwszy Max chwycił mnie za rękę, a ja przytuliłam się do niego. Był mi naprawdę bliski. Droga z mojego domu do parku gdzie mieścił się festyn była krótka. Cały czas spędziliśmy na rozmowie. Gdy dotarliśmy do parku pierwszym celem na liście było poznanie mnie z Sabatem. Tak nazywała się grupka przyjaciół, do której należał Max.                                                                                                                                                  - Cześć wszystkim to jest Kati. – mrugnął porozumiewawczo do innych. Udawałam, że tego nie widziałam.                                                                                                                                                                                     - Hej – skłoniłam się lekko. Dopiero teraz zauważyłam, że wszyscy patrzą się na nasze splecione ręce.  Chłopak chyba też to poczuł, bo ścisnął mnie mocniej i uśmiechnął się.                            -  Mam nadzieje, że się jakoś zaprzyjaźnimy  - rzuciłam uśmiechając się ciepło.                                            - My też – odezwał się miły dziewczency głos. – Jestem Hayli.                                                                             - Miło mi.                                                                                                                                                                 - Przedstawię cię wszystkim – zaoferowała i pociągnęła mnie w stronę reszty. Bardzo ciepło mnie przyjęli.                                                                                                                                                - Dobra porywam Kati na razie ! – krzyknął i pociągnął mnie biegiem. Zdążyłam im pomachać.     - Tam za chwile będzie wyświetlana „Zielona Mila” lubisz ten film ? – zapytał wskazując palcem wielki biały ekran.                                                                                                                                  - Uwielbiam ten klasyk i mówię to z czystym sercem. – przyłożyłam dłoń do serca.  – Zobacz tam są moi rodzice – wskazałam stoisko z hot-dogami. – choć pójdziemy się przywitać. – Ruszyłam w stronę rodziców. Poczułam w sercu lekki ból, ale go zignorowałam. Pokiwałam im z daleka – Hej mamo, cześć tato. To jest Max. – przywitaliśmy się z moimi rodzicami. Po chwili śmiechu zajęliśmy miejsca przed wielkim ekranem. Poczułam straszny ucisk w klatce piersiowej.  Zgięłam się w pół. Rodzice zaczęli panikować. Mama dzwoniła po pogotowie. Max trzymał mnie na rękach i szeptał, żebym nie umierała, żebym się trzymała. Czułam jak się denerwuje, jak się spina. Ból narastał. Nie wiedziałam czy krzyczę, czy nie. Zdałam sobie sprawę, że to koniec. Zamknęłam oczy i zdołałam uśmiechnąć się w stronę Maxa. Odchyliłam głowę do tyłu i czułam jak łzy spływają mi po policzku. Nagle ból ustąpił miejsca miłemu uczuciu. Strach przerodził się w pewność. Poczułam się lekka spojrzałam w dół. Zobaczyłam siebie leżącą w objęciach Maxa.  Przyjechała karetka. Widziałam wszystko co się dzieje. Moja dusza unosiła się nad całym zdarzeniem. Łzy toczyły się litrami po trawniku. Mama, tata, Max i James uklękli przy moim ciele. Umarłam. Zanim zawinęli mnie w czarny worek Max dotknął mojej twarzy i lekko pocałował. Poczułam to. Wtedy sobie uświadomiłam, że przez ten cały czas nie myślałam o chorobie, żyłam normalnie.  A teraz umarłam. Straciłam ziemskie życie. Ujrzałam światłość i wewnętrzny głos, który mówił mi, że mam za nim podążać. Nim weszłam  w blask. Spojrzałam jeszcze raz na Ziemię i  uśmiechnęłam się w duchu z nadzieją, że jeszcze kiedyś ich zobaczę. Potem zanurzyłam się w strumieniu światła i umarłam.



                                                                                                      

3 komentarze:

  1. płacze i płacze i nie moge przestać

    OdpowiedzUsuń
  2. jejuuu......czytałam to z gulą w gardle i ze łzami w oczach

    OdpowiedzUsuń
  3. Płacze, rycze, ćpam pyszne żelusie i rycze to było mega!!!#

    OdpowiedzUsuń