sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział 18 Leo jako doradca modowy

Tsa… dzisiaj ma przyjechać nasz zajebisty ojciec przeżywający mentalną potrzebę zaopiekowania się kimś.  A że akurat padło na nas to inna sprawa. Czy mam jakikolwiek plan związany z jego przyjazdem ? Oczywiście że tak. Jednym słowem czasem trzeba patrzeć dwa razy zanim się podejmie decyzje. Dzisiaj z racji tego, że czeka mnie dużo pracy i potrzebuję pomocy eksperta jeśli chodzi o takie rzeczy (pomimo tego iż jestem dziewczyną ). Gdy wywlekłam się z łóżka była 10. Rekord nad rekordy. Cała zamulona poszłam pod prysznic i przebrałam się w coś wygodnego.



Zeszłam na dół i ku zdziwieniu cioci i Marianny zaczęłam robić śniadanie.
- Natalia – szturchnęła mnie Mary.
- Co ? – odwróciłam się do niej w ręku trzymając sok pomarańczowy.
- A nic, nic chciałam tylko sprawdzić czy nie lunatykujesz.
- Lubię spać, ale w łóżku.
- Tsaa… poranne pobudki z pewnością na ciebie dobrze nie działają.
- Mam dzisiaj trochę spraw do załatwienia i potrzebuję pomocy.
- Mojej ? – zdziwiła się.
- Nope – pokręciłam głową.
- W takim razie kogo – zainteresowała się ciocia.
- Ech… same zobaczycie. – wywróciłam oczami.
- Okej. – przytaknęła Mary
Po zjedzonym śniadaniu chwyciłam za telefon i wyszłam do ogrodu.
- Co robisz ? – zaczęłam.
- Hej, też  cię miło słyszeć.
- Ech… nie mam czasu na uprzejmości. Dasz radę być za 15 minut być u mnie ?
- Okej postaram się.
- Tylko się nie spóźnij – rozłączyłam się.
Dosłownie wbiegłam do domu. Byłam w połowie schodów gdy zatrzymał mnie głos cioci.
- Natalia potrzymaj małego muszę mu przygotować jeszcze mleka.
- Ech… okej – podeszłam niechętnie do bachora. Nie lubię dzieci. Mogę je zniosic dopóki nie wchodzą mi w paradę. Wzięłam chłopczyka na ręce i gdy chciałam go wsadzić do fotelika cała zawartość jego żołądka wylądowała na mnie.  – Kurw… de – poprawiłam się.
- Co się… ach Tobias ! – ciocia pokręciła głową – Idź się przebrać.
- Już idę – przekazałam tego małego… cioci i poszłam się przebrać.  Wyciągnęłam z szafy pierwsze co mi wpadło w ręce i poszłam pod prysznic.


Gdy miałam wychodzić z pokoju usłyszałam, dzwonek do drzwi.
- Ja otworzę ! – krzyknęłam zbiegając na dół. Podeszłam do drzwi i je otworzyłam
- Hej Leo – uśmiechnęłam się
- Hej – pokręcił powoli głową. Wskazałam na kuchnie.
- Ciocia – powiedziałam bezgłośnie. Chłopak’- pokiwał głową.
- Dobra to choć do mnie. Powiem o co mi chodziło. – wzięłam go za rękę, (sama nie wierze że to zrobiłam przeszyła mnie fala ciarek) i zaprowadziłam do swojego pokoju.
- Okej więc o co chodzi bo zaczynam się bać ? – zaczął Leo gdy zamknęłam drzwi.
- Dobra scenka skończona. – odetchnęłam z ulgą – Tak dla wyjaśnienia to przed chwilą nic nie znaczyło, chodziło tylko o  moją ciocię.
- Dobra, ale dowiem się w końcu o co chodzi ? – dopytywał się.
- Jak zapewne Mary już was powiadomiła dzisiaj wyjeżdżam  do ojca. Zapewne nie na długo, ale chodzi o to, że muszę zabrać jakieś hmh… jakby to powiedzieć dziewczęce rzeczy.  Marianna jest zajęta, cioci nie chce angażować więc zostałeś ty.  
- Okej.
- Jesteś facetem powinieneś się znać na takich rzeczach.
- Jesteś dziewczyną powinnaś wiedzieć co zabrać.
- Fakt. Ale to jest jeden z powodów, drugim jest udowodnienie jaki kiepski jesteś i upokorzenie cię wygrywając wyścig.
- Haha już myślałem że zapomniałaś.
- Ja ?! Pomarz sobie – odpowiedziałam z dumą.
- A może cię przekonam, żebyś odpuściła ? – zapytał z chytrym uśmieszkiem.
- Powodzenia – parsknęłam. Ruszył w moim kierunku. W tej samej chwili do pokoju z impetem wleciała Marianna.
- Ups… Przeszkadzam ? – zapytała zatrzymując się.
- Tak – odpowiedziałam w tym samym momencie w którym Leo rzekł „Nie”.
- Ciocia kazała przekazać, iż masz się pakować.
- Przekaż cioci, iż się pakuję – odpowiedziałam, a moja siostra wyszła.
- Okej  a więc na czym skończyliśmy ? – Leo ruszył w moją stronę. Gdy się zbliżył wskoczyłam na łóżko.
- Uciekasz prze de mną ? – zaczął się śmiać
- Ja ? Niedoczekanie. – wzięłam poduszkę i trafiłam nią Leo.
- Oj mała teraz przesadziłaś.  – wskoczył na łóżko.
- Czy ty nazwałeś mnie „mała” – przymrużyłam oczy – Nie żyjesz.
Zeskoczyłam z łóżka i cisnęłam w niego kolejną poduszką.  Leo miał grobową minę.  Przymrużył oczy .  I nagle znalazł się obok mnie. Uśmiechnął się zwycięsko i przerzucił mnie sobie prze ramię.
- Ej ! – zaprotestowałam
- Haha teraz cię mam
- Leo postaw mnie na ziemię – powiedziałam przez śmiech.
- Nie ! – krzyknął i podszedł ze mną do drzwi – Zrobimy nalot Mary ? – zaczął się śmiać.
- No chyba żartujesz uznała by ciebie za idiotę, a mnie… w sumie wole nie myśleć co by o mnie stwierdziła.
Leo odwrócił się na pięcie i podmaszerował do łóżka.
- Złaś ciężka jesteś – rzucił mnie przez ramie na łóżko i zaczął się śmiać.
- Ja ciężka !? Chyba sobie ze mnie drwisz. – przymrużyłam oczy.   Wskoczyłam na łóżko. Leo zrobił to samo.  Uśmiechnęłam się szyderczo, nachyliłam się i go podkosiłam.  Leo upadł zaskoczony.
- Ty… - przymrużył oczy
- To było za „mała” – uśmiechnęłam się.
- Hahaha
- Dobra będę musiała się zacząć pakować.
- Psujesz taką zabawę ! – oburzył się
- Przykro mi, ale dzisiaj wyjeżdżam i muszę być  spakowana, aby zrobić wrażanie na ojcu.
 - No dobra – podniósł się leniwie z łóżka – To zaczynajmy.
 ***

To było chyba najdłuższe pakowanie w moim życiu. Walizka pękała w szwach. Mam nadzieje, że ojciec ma dużą szafę. 
- Uch skończyliśmy – powiedział Leo
- To było z pewnością najdłuższe pakowanie w moim życiu.
- Haha widzisz musisz mnie częściej prosić o pomoc.
Wywróciłam oczami. W tym samym czasie ciocia wpadła do pokoju. Czy do jasnej cholery nie można pukać !?
- O widzę, że jesteś już spakowana.
- Tak, przed chwilą skończyliśmy
- To miło.  Słuchaj my z wujkiem  musimy wyjść. Małego podrzucimy do Rahel. Wrócimy około 3.  Aha i tata dzwonił, że przyjedzie jutro bo ma coś do załatwienia.
Odetchnęłam z ulgą.
- Okej paa ciociu.
- Do widzenia  pani– powiedział Leo
Ciocia wyszła z pokoju.
- Może powinniśmy już zejść na dół. Pewnie już wszyscy są.  – powiedziałam
- Okej, możemy iść.
- Poczekaj chwilę tylko się przebiorę. 
- Dobra. - chłopak usiadł na łóżku, a ja weszłam do garderoby.
- Ok możemy iść.
Zeszliśmy na dół i usiedliśmy przy ognisku.  Nikogo jeszcze nie było.
- Długo będziesz u ojca ? – zaczął Leo
- To zależy od jego nerwów, ale najwyżej  dwa tygodnie.
- Haha już się nie mogę doczekać jak zareaguje na twoje pomysły.
- Owszem to będzie śmieszne.
Pierwsi przyszli Max Chris i Percy . Zaraz po nich Olivia i Julie. Oczywiście Alex i Julie od razu się przylepili.  Wszyscy zaczęli wypytywać o wyjazd. Leo śmiał się pod nosem kiedy odpowiadałam wymijająco na pytania. Tylko on zna mój dokładny plan działania.


<< Marianna>>
Po opuszczeniu sypialni siostry zeszłam do kuchni. Ciocia już zdążyła zrobić zakupy, więc teraz zabrałam się do pracy. Wujek miał rozpalić w ogrodzie ognisko, a ja miałam przygotować sałatkę i kiełbaski. Po jakiejś godzinie wszystko ustawiłam na stole koło rozpalonego już ogniska. Zmęczona przysiadłam na ławeczce.
- Mary, jesteś już gotowa ? Zostało pół godziny. – usłyszałam głos cioci.
- Jak to ? – krzyknęłam stając na równe nogi.
- Zdrzemnęłaś się troszkę. – wyjaśniła.
Przerażona popędziłam do swojego pokoju, gdzie dosyć szybko się ogarnęłam. Ubrałam przygotowane wcześniej rzeczy



i gotowa, po 20 minutach zeszłam na dół. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, że Natka i Leondre siedzą na trawie koło ognia i rozmawiają. Skoro on tu jest, to czy Charlie nie przyszedł ? Nagle poczułam czyjeś dłonie na moim brzuchu, a po chwili ktoś oparł brodę na moim ramieniu. Odwróciłam się i wtuliłam w blondyna.
- Tak się stęskniłaś ? – szepnął mi do ucha.
- Powiedzmy – mruknęłam. Zaśmiał się cicho i pociągnął mnie za rękę.
- Chodź, bo będziemy ostatni – stwierdził, kierując się w stronę wyjścia na taras. Wyszliśmy na dwór, gdzie rzeczywiście, wszyscy zebrali się już dookoła ognia. Rzuciłam się w ich kierunku, oczywiście zapominając o 3 schodkach prowadzących z tarasu na trawnik i znowu upadłam na ziemię. Tym razem rękę wyciągnął do mnie Percy.
- Tak świetnie wyglądam, że na mój widok wszyscy się przewracają ? – zapytał, pomagając mi wstać.
- Bardzo śmieszne – odburknęłam, otrzepując się. Nim się zorientowałam, moje stopy oderwały się od ziemi. Zdziwiona, zauważyłam że Charls niesie mnie w stronę stołu.
- Co ty robisz ? – zapytałam zdziwiona.
- Nie chcę, żebyś znowu się przewróciła – wyjaśnił z uśmieszkiem. Obrażona, próbowałam wrócić na ziemię, jednak mi to nie wyszło i moje nogi dotknęły trawy dopiero koło ławek i stolika. Wzięłam jeden z zaostrzonych kijków, nabiłam na niego kiełbaskę i podeszłam do reszty. Kiedy każdy już miał usmażone to co chciał, usiedliśmy. Jednak nie na ławeczkach, tylko na trawie. Śmiejąc się i rozmawiając zabraliśmy się za jedzenie. Czas minął zdecydowanie za szybko. Zaczęło się robić chłodno. Alex i Julie wyszli pierwsi, a zaraz po nich Olivia. Zostali tylko Chris, Percy, Leo, Charlie, Nati i ja.
I wtedy blondyn totalnie mnie zaskoczył. Wyszedł na chwilę, a gdy wrócił trzymał gitarę. Usiadł koło mnie i zaczął grać. Rozpoznałam melodię „Little Do You Know”, czyli jednej z moich ulubionych piosenek. Charlie zaczął śpiewać, a ja się do niego przyłączyłam. Po kilku sekundach umilkł, dalej jednak grając, więc dalej wyłam. Przy refrenie urwał. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- Aż tak źle ? – zapytałam cicho. Charlie spojrzał na mnie jak na debila.
- Źle ?! To było genialne ! Czemu nie śpiewasz jakoś publicznie ? – pytał rozemocjonowany.
- Śpiewałam… - odrzekłam cicho. Poczułam łzy w oczach.
- Przepraszam, że spytałem – szepnął zszokowany moją reakcją.
- Ja… Ja już pójdę – stwierdziłam, wstając i szybko ruszając w stronę domu. Pobiegłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łózko. Powróciły bolesne wspomnienia. Ktoś otworzył drzwi.
- Mary ? Wszystko w porządku ? – zapytał Charlie, siadając na łóżku, obok mnie.
- Tak, przepraszam – odpowiedziałam, siadając i ocierając łzy.
- Nie masz za co – odpowiedział.
- Chodzi o to, że śpiewałam. Dzięki pewnej osobie, której dziś już nie ma – wyjaśniłam.
- Tą osobą była twoja mama ? – spytał.
- Nie. Mój chłopak.







Tak jak obiecywałam z samego rana rozdział :*  Nie umiem pisać końcówek więc przekazuje pozdrowienia dla Pana S który jest moim trenerem za to że jak wróciłam z jazdy nie umiałam zejść z konia. To tyle. Nie mam pojęcie kiedy pojawi się następny rozdział. Pozdro Piertuha :*


środa, 24 czerwca 2015

Rozdział XVII - Hakuna Matata

<<Marianna>>
Ciocia była wściekla.
- Ciociu czy cos się stało ? – zaytałam cicho. 
- Tak. Wasz przeszanowny ojczulek raczył się odewać. 
- Że co ?! – wrzasnęłyśmy jednocześnie.
- Że to. Odwiedzi nas jutro.
- Po jaką cholerę !? – Warknęła Natka.
- Chce was zabrać do siebie. – oznajmiła ciocia.
- On mieszka w Polsce ? – zapytałam.
- Nie, i to właśnie jest najgorsze. Wasz tata mieszka w USA.

<<Natalia>>

- Zaraz, zaraz czyli wychodzi na to, że nasz ojciec po 13 latach przypomniał sobie, że ma córki i chce je zabrać do siebie !? Przecież on nawet na pogrzebie mamy nie raczył się zjawić.  To jakby zupełnie obcy człowiek chciał nas wziąć !  - dobra teraz to się wkurwiłam. Przerwałam spotkanie, które  miało się zakończyć  moim zwycięstwem tylko dla tego, że jakiś koleś  podający się za naszego ojca przypomniał sobie, że ma córki ! Ej ! Ja naprawdę chciałam to wygrać !!!  - Nagle stwierdził, że się nami musi zaopiekować ! Jakiś rodzicielski instynkt mu się uruchomił czy co ?  Przecież to jest śmieszne – podniosłam ręce w geście rezygnacji.  Ale wracając do sprawy. Dlaczego nikt mnie kurwa nie powiadomił, że ten człowiek w ogóle wie co się z nami dzieje ! Oj on już mnie popamięta. 
- Kiedy przyjeżdża ? – westchnęła Marianna.
- Jutro. – powiedziała z rezygnacją ciocia.
- W takim razie przywitamy go odpowiednio.  – podniosłam głowę. 
- Ale on chce nas zabrać – zasmuciła się Mary.
- Ja mogę jechać. – uśmiechnęłam się słodko.
- Ale Natalia masz tu przyjaciół rodzinę, źle ci tu ? – powiedziała ciocia
-  W żadnym racie ciociu, po prostu chcę się poznać z moim tatą – rzuciłam Mariannie złowieszczy  uśmiech od razu zajarzyła o co chodzi.
- Tak, tak ciociu Natalia powinna jechać.  – poparła mnie
- Ale skarbie źle ci tutaj ? Zostań proszę…  
- Ciociu tu nie chodzi o ciebie. Tu chodzi o ojca. Na długo tam nie pojadę chce jedynie żeby mnie poznał – uśmiechnęłam się. Ciocia chyba zaczęła coś podejrzewać.
- Dobrze skarbie ale pamiętaj musi cię zapamiętać. 
- Oj ciociu to nie będzie trudne.- odrzekłam ze złowieszczym uśmiechem. Marianna chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę swojego pokoju.
- Co ty znowu kombinujesz ? - zapytała, kiedy usiadłyśmy na jej łóżku.
- Nie wiem do końca, ale pożałuje , że dopiero teraz się do nas odezwał - odpowiedziałam.
- Ale skoro jutro wyjeżdżasz trzeba by wszystkim powiedzieć. - zaproponowała siostra.
- Nie ma kogo i po co - odburknęłam i wyszłam z pokoju.

<<Marianna>>
Gdy   Natalia wyszła z pokoju zaczęłam knuć plan. Pierwsze co zrobiłam to zadzwoniłam do Charliego.
- Hej Charlie słuchaj jest sprawa.
- O co chodzi ?
- Tak w wielkim skrócie. Nasz tata się odezwał i chce nas zabrać do siebie do domu. Ja  nie jadę ale Natalia tak i jutro robię jej imprezę pożegnalną przyjdziecie z Leo ?
- Tak oczywiście że będziemy.  Na długo wyjeżdża ?
- Nie wiem, znając ją nie, a co ?
-  Nic, nic tak się pytam z ciekawości.
- Oki  to do zobaczenia jutro.
- Żegnaj księżniczko do jutra.
- Haha, paa – odpowiedziałam, rozłączając się. Potem te same telefony wykonałam do Olivii, Julie, Percy`ego, i Alexa.
Potem zostało już tylko szybkie ogarnięcie się w łazience i w piżamce wróciłam do pokoju.

Byłam strasznie zmęczona, a jutro czeka mnie ciężki dzień. Wtuliłam się w poduszki, szczelnie otuliłam kołdrą i zasnęłam.



 Rozdział powstał z dedykacją dla Natalii i Wiktorii które dziś obchodzą urodziny
 Siostrzyczki z tej okazji życzymy wam:
~ zdrowia,
~ spełnienia marzeń,
~ spotkania Leondre i Charliego,
~ wymarzonych drugich połówek,
~ i wszystkiego co sobie zażyczycie :) 

Marry & Pietruszka

 PS.: Następny rozdział pojawi się w sobotę z okazji wakacji, dlatego dziś tak krótko. Być może 4 lipca dotrę w końcu do Natki i zrobimy dla Was coś specjalnego, więc trzymajcie kciuki żeby nasze mamy się zgodziły XD

PS2.: Tytuł wymyślała Natalia, która ostatnio ma fazę na Hakuna Matata. A ja myślałam, że jej stan psychiczny się polepsza...



niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział XVI, czyli niespodziewany gość i wyjąca Pietruha XD


Nie zdążyliśmy wyjść za bramę, gdy dopadł nas listonosz. Ten sam, który stał przed chwilą w naszych drzwiach.

 - Zapomniałem o liście - zwrócił się do mnie.

 - Przekażę cioci - odrzekłam, z uśmiechem odbierając kopertę. Mężczyzna odszedł, a ja zwróciłam się do Charliego.

 - Poczekasz chwilę?

- Na ciebie zawsze - odrzekł z uśmiechem. Wywróciłam oczami i szybko wróciłam do domu. Odłożyłam list przy drzwiach i szybko wróciłam do blondyna.

- To gdzie idziemy? - zapytałam.

 - Hmm... Szczerze powiedziawszy, to liczyłem, że ty coś zaproponujesz - odrzekł niepewnie.

- Na plac zabaw? - sama nie wiem, co mi odwaliło. Charliemu mój pomysł się jednak spodobał. Śmiejąc się jak opętani, ruszyliśmy w kierunku zamierzonego celu. Po 20 min byliśmy na miejscu. Wśród 5,6 latków wyglądaliśmy TROSZKĘ dziwnie.
- Huśtawka jest wolna! - ruszyłam w kierunku pomalowanej na niebiesko zabawki. Usiadłam na plastikowym siedzonku. Charls podszedł od tyłu i zaczął popychać huśtawkę. Zapiszczałam radośnie, a on wybuchnął głośnym śmiechem. Rodzice przedszkolaków patrzyli na nas, wątpliwi w nasze zdrowie psychiczne. Plac powoli pustoszał. Zdychani ruszyliśmy w kierunku ławki. Charlie usiadł bez problemów, ja natomiast opadłam na ziemię. Mary ciamajda… Blondyn parsknął śmiechem, a ja spojrzałam na niego bykiem. Nie przestając się śmiać podał mi rękę. To był jego błąd. Szarpnęłam za wyciągniętą dłoń i chłopak upadł obok mnie. Pozbierałam się i usiadłam już bezpiecznie na ławeczce. Charlie dołączył do mnie i oparł głowę na moim ramieniu. Z uśmiechem potargałam mu włosy

. - Mary... - zajęczał obrażony.

 - Słucham? - zapytałam z uśmiechem. Nim zdążył coś mądrego odpowiedzieć, zadzwoniła moja komórka. Z westchnieniem odebrałam połączenie.

- Tak, ciociu ? – rzuciłam do słuchawki.

- Marianna możesz przyjść jak najszybciej do domu ? Razem z Natalią. – po tonie jej głosu, poznałam, że jest zdenerwowana.

- Wszystko w porządku ?

- Tak, po prostu przyjdźcie – odpowiedziała i rozłączyła się.

- Coś nie tak ? – spytał Charlie uważnie mi się przyglądając.

- O to chodzi, że właśnie nie wiem… Muszę zadzwonić po Nati – znalazłam jej numer i zadzwoniłam. Standardowo nie odebrała.



*****

<<Natalia>>

- To co idziemy ? – wydawał się wesoły i podekscytowany. Dopiero teraz się zorientowałam że w ręce trzyma…
- Po co ci deskorolka ? -  Kurde byłam już pewna najgorszego…
- Idziemy do skateparku. – wyjaśnił.
- To nie jest dobry pomysł. -  moje podejrzenia się sprawdziły.
- Dlaczego ?
- Nie umiem jeździć.  – i wyszło
- Nie umiesz, nie lubisz czy nie chcesz ?
- Nie umiem. – powiedziałam powoli żeby załapał. 
- Świetnie w takim razie cię nauczę. – stwierdził zadowolony.
Że co !? O kurwa jutro znowu będzie gips.
- Już dużo osób  próbowało mnie nauczyć i nic.  – stwierdziłam w nadziei że się zniechęci.
- W takim razie ja będę tym który cię nauczy. – posłał mi słodki uśmiech.
- Ech… okej niech ci będzie. – przewróciłam oczami, a on się uśmiechnął.
Poszliśmy do tego skateparku. Kurde, nigdy nie jeździłam na deskorolcę. Na rolkach nie mogłam się nauczyć a co dopiero na tym.  Doszliśmy do parku. 
- To co kto zaczyna ? – spytał Leo.
-Yyy… ty zacznij – wbiłam wzrok w podłogę. Nie mam najmniejszego zamiary jeździć.
- Okej. – Leo uśmiechnął się i wskoczył na deske, a tą drugą zostawił obok mnie.
Jeździł dobre 10 minut. A ja z wielką przyjemnością stałam z boku i trochę grzebałam w telefonie. W pewnej chwili dopadła mnie dziwna  potrzeba informacji.  Włączyłam YouTube i próbowałam przypomnieć sobie  jak nazywa się zespół chłopaków. Po chwili dostałam olśnienia ! Wpisałam                  Bars And Melody i pierwsze co mi wyskoczyło to był ich covers z See You Again. Myślałam,  że umrę. 
- Leo ! – chłopak obrócił się w moją stronę.
- Chcesz pojeździć razem ze mną  ? – uśmiechnął się.
- Nie dzięki nie będę cię przyćmiewać moją  zajebistością – uśmiechnęłam się, a Leo wybuchł śmiechem.
 - W takim razie o co chodzi.
- Czemu mi nie powiedziałeś że umiesz to ? – pokazałam mu telefon z włączonym teledyskiem. 
- Jakoś tak nie wpadło mi  do głowy, a co lubisz tą piosenkę. – uśmiechnął się.
- W oryginalnej wersji kocham. 
- A w naszej ? 
- Nie słyszałam. – uśmiechnęłam się.
Leo zaczął rapować swój tekst.
- Damn, who knew?
All the planes we flew... 
Good things we been through...
That I'd be standing right here, 
talking to you, bout another path.
I know we loved to hit the road and laugh, 
but something told me that it wouldn't last.
Had to switch up, look at things,
different see the bigger picture.
Those were the days, hard work forever pays. 
- No nie najgorzej nie najgorzej.
- Umiesz tekst ? 
- Ech… tak ale nie umiem śpiewać. – wywróciłam oczami.
- Spróbuj. 
- Nie.
- No dawaj chociaż kawałek. 
-Ale nie umiem śpiewać. 
- Kto tak powiedział ?
- Marianna ciągle marudzi że zawodzę. – uśmiechnęłam się na samą myśl o tych sytuacjach kiedy próbowała mnie uciszyć 
- Ja tak nie uważam no dawaj !
-Nie
- Tylko refren. 
- Tego tym bardziej nie. – pokręciłam głową.
- No to dokończ zwrotkę. 
- Ech… dobra spróbuję. 
How could we not talk about family,
when family's all that we got?
Everything I went through you were standing there,
by my side, and now you gon' be with me 
for the last ride...

- Było nieźle. – pokiwał głową.
- Mówiłam że nie umiem. 
- Umiesz, naprawdę wyszło mega. – uśmiechnął się
- Lepiej mi wychodzi po polsku. 
- Dawaj spróbuj coś.
Już miałam zaczynać gdy zadzwonił telefon

- Czy ty umiesz odbierać tą komórkę?!  - naskoczyła na mnie, gdy odebrała.
- Umiem. Chciałaś coś?  - zapytałam spokojnie.
- Tak!  Ciocia chce jak najszybciej widzieć nas w domu. Nie wiem dlaczego. Pospiesz się ! - dodała i rozłączyła się. Taa... Mam przemiłą siostrzyczkę...
- Co jest?  - spytał Leo, podchodząc do mnie.
- Mary dzwoniła. Ciocia chce nas zaraz widzieć w domu. Nic więcej nie wiem. - wyjaśniłam. Ruszyliśmy w drogę do domu.
- A tak właściwie, to czemu wczoraj nie odbierałaś?  - spytał nagle brunet. Niepewnie przygryzłam wargę.
- Byłam... Trochę zajęta - odpowiedziałam, zastanawiając się, dlaczego akurat teraz mnie o to pyta.  
- Mhm... 
Dalej szliśmy w milczeniu. Kiedy w końcu dowlekliśmy się pod furtkę, zobaczyliśmy Mary i Charliego, którzy rozmawiali. 
- Czy mi się zdaje, czy ciocia nas chciała szybko widzieć?  - zapytałam, podchodząc bliżej.
- Nie zdaje ci się. Po prostu na ciebie czekałam. - odburknęła siostra.
- Czyli już idziecie?  - spytał Leoś.
- Niestety... - odpowiedziałam.
- Czyli narazie księżniczko - rzekł z uśmieszkiem.
- Nie żyjesz... - rzuciłam się w jego kierunku. Moje plany zniweczyła Marianna, która chwyciła mnie z kołnierz i przyciągnęła do siebie.
- Czyli widzimy się kiedy?  - zwrócił się do niej blondyn.
- Napiszę ci - odpowiedziała z uśmiechem i pociągnęła mnie do domu.

<<Marianna>>


- Jesteśmy ciociu! - krzyknęłam, wchodząc do domu.
- Chodźcie tutaj!
Zdjęłyśmy buty i ruszyłyśmy w kierunku kuchni. Ciocia siedziała przy stole, w dłoni trzymała list.
- Coś się stało? - zapytałam cicho.
- Nie do końca... Ale jutro ktoś nas odwiedzi.- odrzekła.
- Kto?  - Natka nie mogła powstrzymać ciekawości. Ciotka podniosła głowę, a ja zorientowałam się, że nie jest smutna. Była wściekła.





I mamy już XVI rozdział ! Natalia przy pisaniu tego rozdziału stwierdziła, iż to ja przeszkadzam jej w karierze wokalisty. Mhm... Bo na pewno nie ona podczas wycieczki wyła na cały autobus "Shining Star"...  Rozdział następny może być za jakiś dłuższy czas, gdyż Natalka nie do końca czuje się dobrze po wycieczce (obstawiam, że chodzi o ten kisiel... ). I wiecie co ? Muszę się Wam wyżalić. Pierwszy raz nie cieszę się na koniec roku szkolnego. Jak pomyślę, że za rok już tych moich rozjebków nie zobaczę, to łzy mi ciekną z oczu... 

Proszę Was również o jedno ! Widzę, że czytacie nasze wypociny, bo wyświetlenia się z nikąd nie biorą, więc dodajcie jakiś komentarz typu : czytam/nie czytam, fajne/głupie/głupie ale lubię itp.

Do następnego Misiaczki :** /// Mary



piątek, 19 czerwca 2015

Rozdział (chyba) 15 Nocne bieganie

Podeszliśmy do barku razem z kolesiem, który wprowadził nas do baru.
- Siedz cicho ja będę gadać –szepnęłam do  Chrisa. Pokiwał głową. Minę miał przerażoną.
- Zdradzisz swoje imię skarbie ? – szepnął mi od tyłu na ucho tajemniczy nieznajomy  i podał drinka. Hmh… Blood Mary
- Mów mi Suzie. – uśmiechnęłam się i zaczęłam sączyć drinka.
- Piękne imię – obrócił się w moją stronę i stanął przerażająco blisko mnie. Ech… ci faceci zawsze chodzi im o jedno. – Jestem Christian, a twój przyjaciel to  ?
- Ian – odezwał się Chris. – Idę się trochę zabawić – dał łyka drinka i ruszył na parkiet – Mamy czas do 3 – szepnął mi na ucho. Pokiwałam głową.
Christian odprowadził go wzrokiem na parkiet. Mam nadzieję że się za bardzo nie upije.
- Jest gejem ? – spytał ni z tego ni z owego.
- Nie, ale ma zapędy prześladowcze. – zachichotałam.
- Podobnie jak ja – posłał mi seksowny uśmiech.
- W takim razie może się oddalę dla własnego bezpieczeństwa – przygryzłam wargę.
- Zawsze mogę je powstrzymać, a jak się oddalisz już na pewno nie dam ci spokoju.
- Och – uśmiechnęłam się.
- Masz ochotę potańczyć ? –zmienił temat.  Hm.. chyba gdzieś już widziałam ten typ faceta.
- Z największą przyjemnością.  – zatrzepotałam rzęsami. Lubię się bawić naiwniakami, którzy sądzą, że zaciągną mnie do łóżka po jednej nocy. Zrobią wtedy dla ciebie wszystko. A ten osobnik jest iście interesujący.  Christian obrócił mnie tak, że ręce trzymał na moich biodrach i kołysał nimi w rytm muzyki.  Christian fantastycznie tańczy. Założyłam ręce za jego szyję i wdałam się w rytm muzyki. Nagle Christian pojawił się przede mną i przyciągnął bliżej siebie. Objął mnie na tali. Przeszyła mnie fala dreszczy, zignorowałam to uczucie. Zaczynało się robić ciekawie.  Christian wspaniale prowadził.  Zamknęłam oczy i poddałam się fali i. Nawet nie wiem kiedy wybiła godzina 2. Poczułam dłoń Chrisa na ramieniu. Jednym ruchem znalazłam się w jego objęciach.  Wtedy zauważyłam że jest całkiem przystojny.
- Widzę że się świetnie bawisz – powiedział żartobliwie.  – Christian, porywam ci partnerkę na reszte wieczoru .- uśmiechnął się łubuziarsko.  Odwróciłam się do Christiana, a on wzruszył  ramionami i od razu został oblegnięty przez tłum dziewczyn, które patrzyły z zazdrością kiedy tańczyliśmy.
- A więc jesteś trochę podchmielony, prawda ? – zbeształam go.
- Gdzieżby ja ? – uśmiechnął się – Jestem po dwóch drinkach.
 - Czyli jesteś spity. Dobra trzeb zrobić tak, żeby jutro nie było kaca.
- Ale po dwóch drinkach ? – zdziwił się.
- Tak, a z resztą jutro muszę wygrać zakład, więc trochę pobiegami. – uśmiechnęłam się.
- Żartujesz sobie ? – przeraził się.
- Nie, ale zobaczysz jutro będziesz mi dziękować.
Tańczyliśmy jeszcze chwilę.  Chris okazał się równie wspaniałym tancerzem co Christian. Ciekawe gdzie się uczyli. Podeszliśmy do Christiana.
- My musimy lecieć . – krzyknęłam mu do ucha.
- W takim razie mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy moja piękna.
- Ja również  - uśmiechnęłam się.
- Na razie – powiedział Ian.
- Narka stary – Christian klepnął go w ramię.
Przedarliśmy się przez tłum i opuściliśmy klub.  Uderzyła mnie fala zimna. Od razu jakby cały alkohol zszedł ze mnie. Ale z Chrisem było gorzej. Mam podejrzenie że wypił więcej niż dwa drinki.
- To co stary pobiegamy ? – powiedziałam gdy przeszliśmy ulicę.
- Ale naprawdę mnie do tego zmusisz  ? – spytał. 
- Owszem. Zobaczysz jutro mi podziękujesz.
- Ech… no dobra. Masz zamiar biegać w tych butach ? – wskazał szpilki.
- Nawet w nich byłabym szybsza od ciebie.
- Czyżby ?
- Owszem jesteś pijany.
- Hahaha tak to prawda. Celna uwaga.
- Czekaj muszę je przebrać. – Założyłam buty od poprzedniego stroju. Nie były może one mega wygodne, ani sportowe, ale cóż biegać idzie.
- Okej. Do domu mamy coś około 4 km. Musimy przebiec przynajmniej dwa. Jeśli będziesz po drodze rzygał to się zatrzym i biegnij dalej jak skończysz.  – poinstrułowałam go. Ale jest pijany i pewnie i tak nic nie zrozumiał.
- Okej. – przytaknął – Trzy, dwa, jeden start ! – pobiegliśmy środkiem ulicy. Chris zaczął prowadzić, ale po chwili zebrało mu się na wymioty. Poczekałam i znowu ruszyliśmy. Tym razem ja objęłam prowadzenie. Minął kilometr. Uch dawno nie biegałam. Ten wiatr we włosach i uczucie  że zaraz żygniesz. Ach… to co kocham.  Patent z bieganiem opracowałam dawno temu, nauczył mnie tego pewien chińczyk. Koleś nie do zajechania. Potrafił całą noc pić a potem z rana iść trzeźwy do pracy. Kiedyś zapytałam się go jak on to robi, a on nauczył mnie jak się szybko spocić  i wytrzeźwieć w drodze do domu.   A on od baru miał 10 kilometrów więc liczby mówiąc same za siebie. Dlatego zawsze miałam dobrą kondycje.  Minął drugi kilometr. Chris został za mną. Słyszałam jego głośne sapanie. W sumie sama już byłam zmęczona, a tu jutro ten wyścig z Leo. Właśnie Leo ! Kurde przypomniało mi się o komórce. Nagle się zatrzymałam. Chrisowy wyraźnie ulżyło.  Zaczęłam szukać telefonu. O kurde jest ! 10 nieodebranych połączeń.  2 od Mary ( super się o mnie martwi) i 8 od Leo. Ups… Mam nadzieje, że nie będzie zły.
- Ile nam jeszcze zostało do domu ? – spytał Chris.
-  Kilometr. Damy radę. – stwierdziłam sucho.
- Okej, niech ci będzie.
- Ruszamy, za chwile 4.
- Okej.
Pobiegliśmy na pełnym spidzie do domu.
- Dobra no to jesteśmy. – zatrzymaliśmy się pod jego domem.
- Jestem już w pełni trzeźwy – stwierdził wycierając pot z czoła.  – Jaką mamy wymówkę ?
- Że jesteś trzeźwy nie wątpię. Hmh… Wsiedliśmy do autobusu i zasnęliśmy.  Facet nas nie obudził i musieliśmy się wymknąć i sami dojść do domu.
- Sądzisz że uwieżą ?
-Tak.
- Dobra to ja idę spać narka. – przytulił mnie na do widzenia.
- Paa.
Ja ruszyłam w stronę domu. Byłam tak zmęczona, że weszłam do domu nie zważając na nic i zasnęłam w ubraniu.
***
Gdy się obudziłam poczułam okropny ból łydek. Pewnie po wczorajszych biegach. Usiadłam prosto i rozejrzałam się po pokoju. Mój telefon leżał na szafce nocnej, jeden but pod biurkiem, drugi koło drzwi a torebka koło szafy. Sięgnęłam po komórkę i sprawdziłam godzinę. 12:30, a do domu wróciłam koło 5. Znaczy chyba… Świtało mi, że coś miałam dzisiaj zrobić. Gorzej, że nie pamiętałam co. Ześlizgnęłam się z łóżka i ruszyłam chwiejnym krokiem w kierunku szafy. Wybrałam ubrania i ruszyłam do łazienki. Chłodny prysznic trochę mnie orzeźwił. Ubrałam się,


    zrobiłam szybki makijaż i ruszyłam do pokoju siostry. Udawając kulturkę, zapukałam do drzwi.
- Proszę ! – usłyszałam. Weszłam do środka. Marianna była już ubrana, jej pokój w pełni ogarnięty, a ona sama siedziała na łóżku, czytając książkę.
- Śpiąca królewna się obudziła !– uśmiechnęła się, przerywając lekturę.
- Jeszcze nie do końca – mruknęłam sceptycznie.
- Muszę ci przypominać, czy coś ci świta, że dziś o 5 widzisz się z Leo ? – spytała, leniwie przewracając stronę.
- Świtać, coś mi świta, ale co, to nie wiem niestety – odburknęłam, siadając na biurkowym krześle.
- A co wczoraj porabiałaś ? – zainteresowała się Mary.
- Coś, nie twój interes – odrzekłam.
- Coś, czy nie pamiętasz ? – To jest moja siostra, czy cholera wie co ?!
- Idę coś zjeść – powiedziałam, unikając odpowiedzi na pytanie.
- Czekaj ! – krzyknęła, gdy byłam już przy drzwiach. Odwróciłam się. Moja siostra raczyła w końcu wyjąć nos z książki i teraz przypatrywała mi się uważnie.
- Ty miałaś jechać do ściągnięcia gipsu z ciocią ?
- A co dzisiaj jest ?
- Sobota
- Tak miałam, a co ?
- Bo ciocia kazała przekazać, że czeka w samochodzie.
- O kurwa co ? – od razu się obudziłam. – Dobra ja lece. Na razie cześć.  – pobiegłam w stronę drzwi do garażu.
- Jestem ciociu. – pomachałam jej. Kurde, dobra odegramy scenkę.
- Dobra no to jedziemy.  – uśmiechnęła się.
***
Gdy wróciłyśmy była 4. Myślałam że tam zawału dostanę. Taka kolejka, jeszcze problem z moją książeczką zdrowia ech… Tyle to trwało że myślałam że zejdę tam. Marianna już  była ubrana. Latała po całym domu szukając czegoś.
- Natalia wreszcie jesteś  !  - Krzyknęła – Słuchaj za godzinkę wychodzimy Szykuj się !!! – dosłownie wepchnęła mnie na górę.
- Tylko uważaj na rękę ! – zdążyła krzyknąć ciotka.
Weszłam do pokoju.  Marianna zamknęła drzwi.
- Okej co ubierasz ? – spytała się
- Ech… nie wiem coś wykombinuję, a teraz wyjdź muszę się przebrać.
- No okej okej… - wyszła z nadąsaną  miną.
Wybrałam ciuchy i weszłam pod prysznic. Ułożyłam włosy w koka i się ubrałam. Do torby spakowałam jeszcze strój do biegania.




Była 4:40 gdy zadzwonił dzwonek. Siedziałam w kuchni i jadłam banana, a Marianna z prędkością światła zbiegła na dół i otworzyła drzwi. Niestety było to tylko listowy. Mary odebrała paczkę zaadresowaną do cioci i odłożyła w jej gabinecie. 
- Zaraz przyjdę. –wtrąciła gdy odłożyła paczkę.  Gdy tylko zniknęła z pola widzenia zadzwonił dzwonek. Podeszłam i otworzyłam drzwi.
- Hej, jest Marianna  ? – to był Charlie.
- Tak, zaraz zejdzie. Usiądź gdzie chcesz. – pokazałam salon.
- Okej dzięki. –wszedł do domu. – Leo zaraz przyjdzie powiedział że musi coś załatwić.
- Okej.
Mary zeszła na dół i rzuciła się w objęcia Charliego.
- Hej mała i jak tam. – spytał.
- Super, to co idziemy ? – wydziałam że już się nie może doczekać.
- Tak, tak.
- A gdzie Leo ?
- Zaraz przyjedzie.
- Okej to my idziemy – Mary pomachała mi na pożegnanie.
Usiadłam na kanapie i już chciałam włączać telewizor gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Podniosłam się i je otworzyłam. Zobaczyłam w nich  Leo.
- Hej mała – przywitał mnie tym swoim uśmieszkiem.
- Hej – odwzajemniłam uśmiech.

- To co idziemy ? – wydawał się wesoły i podekscytowany. Dopiero teraz się zorientowałam że w ręce trzyma…

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Inaczej niż zwykle xD Wszystko jest na dole :D

Drodzy czytelnicy naszego jakże zacnego  bloga. W tym tygodniu rozdziału nie będzie rozdziału, jednakże aby umilić Wam czas i w jakikolwiek sposób zrekompensować jego brak wstawiamy opowiadanie napisane przez Pietruhę, na którym Marianna się prawie poryczała*.

Z pozdrowieniami i przeprosinamy  H&P


* Nie wiem dlaczego.
( Powyższy monolog pisała Natalia, więc proszę się nie czepiać byłam już naćpana fasolkami :3)


Dni leciały nieubłaganie szybko. Na początku nienawidziłam mojego zwykłego życia, które prowadziłam przez 16 lat. Potem je doceniłam. 25 Lipca 2010 roku wykryto u mnie białaczkę.  Rodzice byli zaszokowani tą tezą lekarzy, bo nigdy nie byłam hora. Zaczęło się szukanie dawcy, bezkresne leżenie w szpitalu, odwiedziny, współczucie. Wszystko było skierowane do mojej osoby. Leżałam tygodniami w szpitalu.  Dostawałam wszelkiego rodzaju chemię.  Byłam pod ciągłą obserwacją.  Lekarze dawali mi duże szanse na przeżycie. Gdy wszystko zaczęło się układać, gdy w końcu dostałam nadzieje mój organizm zaczął odpychać leki. Wszystko legło w gruzach. Moje marzenia, moje życie. Cały wielki świat, który zamierzałam zwiedzić zamknął się dla mnie.  Gdy moi rodzice przyszli w odwiedziny lekarz poinformował ich, że zostały mi 2 tygodnie życia. Jedyne, co pamiętam to wstrząs. Świadomość, że za 2 tygodnie odejdę z tego świata była dla tak młodej osoby jak ja wstrząsem. Leżałam i myślałam tylko o tym. Musiałam pogodzić się z świadomością, że umrę. Zawsze chciałam żyć normalnie teraz już tego nie doświadcze. Postanowiłam sobie trzy rzeczy. Po pierwsze wyjadę do jakiegoś kraju, żeby uciec od rzeczywistości. Po drugie kupię dużego psa. Po trzecie zamieszka sama.  Zostały mi 2 tygodnie życia muszę je wykorzystać. Rodzice siedzieli przy mnie cały dzień. Chcieli zostać na noc, ale ja temu zaprzeczyłam.                                                     -  Posłuchajcie mnie przez moment. – powiedziałam zwracając się do wychodzących już rodziców. Odwrócili się w moją stronę. – zostały mi 2 tygodnie życia. Chciałabym je wykorzystać. – przygryzłam wargę.                                                                                                                                - Mów skarbie, zrobimy wszystko co w naszej mocy – powiedział tata z cząstką uśmiechu na twarzy.                                                                            
- Chciałabym wyjechać gdzieś… nie wiem może do Mexi Hig i zamieszkać w normalnym domu z wielkim psem i normalnym życiem. Chciałabym zapomnieć o tym całym stresie choćby na moment. – wzdychnełam głęboko. Miałam nadzieje, że rodzice się zgodzą. Głównie to od nich zależało całe moje życie. Rodzice wymienili długie spojrzenia.                                                                          - Skoro, chcesz wyjechać i przez chwilę pobyć sama w normalnym życiu nie możemy ci tego zabronić.                                                                                                                                                     - Naprawdę ! Dziękuje – uśmiechnęłam się do rodziców.                                                                
- A teraz śpij kochanie. – powiedziała łagodnym głosem mama. Rodzice wyszli, a ja pogrążyłam się w błogim śnie.                                                                                                                                    Minęły 3 dni. Gdy się obudziłam nie było nic w moim pokoju. Pierwsza myśl jaka do mnie dotarła, to że chyba umarłam.  Moje wątpliwości rozwiały się gdy do sali wkroczyli rodzice z wielką torbą bagażową.                                                                                                                                
  - Witaj skarbie.                                                                                                                                                          
- Hej mamo. Co tu się stało ?                                                                                                                                
 - Kati za 20 minut jedziemy odwieźć cię na obrzeża Mexi Hig. Tak jak chciałaś. – uśmiech taty przypominał mi każdą słodką chwilę, którą przeżyliśmy razem. Uświadomiłam sobie, jakie moje życie było piękne przez te wszystkie lata. Ile miłości zyskałam od rodziców. Świadomość śmierci stała się teraz większa i bardziej bolesna.                                                - Super. Za 15 minut będę gotowa. – powiedziałam z uśmiechem na twarzy. Szybko wstałam z łóżka. Nagle pokój zaczął wirować. Usiadłam na łóżku i poczułam, że jestem słaba. Tym razem powoli sięgnęłam do torby i wyciągnęłam czarne jeansy i niebieską bluzkę. Do tego wciągnęłam na nogi czarne trampki i wyszłam z pokoju. Rodzice wraz z lekarzem stali na korytarzu czekając na mnie.                                                                                                                    
 - Jestem gotowa – oznajmiłam.  Tata zapakował bagaże i wsiedliśmy do samochodu. Przed nami dwugodzinna droga.                                                                                                                                Dom mieścił się na obrzeżach Mexi Hig. Była mały,  skromny i idealnie urządzony. Rodzice wynajęli ten dom  specjalnie dla mnie.  Sami zamieszkali kawałek dalej, dając mi swobodne życie. Wprowadzka nie była trudna zajęła mi zaledwie godzinę.  Wkładałam ostatnie ubrania do szafy. Gdy się odwróciłam za moimi plecami stał wielki jasny lablador.                                                    - Pamiętałem jak mówiłaś o psie – usłyszałam głos taty i po chwili obaczyłam go stojącego w dziwach. – To jest James. Umie wyczuwać zmiany zachodzące w ciele człowieka. Będzie się tobą opiekował. W kuchni masz wszystkie rzeczy do niego. W salonie jest telefon i specjalny guzik, który po naciśnięciu automatycznie do nas dzwoni. Mam nadzieje, że będziesz się tu dobrze czuła.                                                                                                                                                           
- Na pewno tato – rzuciłam mu się na szyje i mocno przytuliłam. – Jedźcie poradzę sobie. – Wyszłam na dwór, aby pokiwać rodzicom. Moją uwagę przykuł idący drugą stroną ulicy chłopak. Gdy zorientowałam się, że się na niego gapię odwróciłam wzrok i weszłam do środka.                                                                                                                                                                                         
  - No to co James jesteśmy u siebie. – pies poszedł do mnie i potarł głową o moja rękę. Rzuciłam się bezwładnie na łóżko i zasnęłam.                                                                                                         Dzień po dniu błogo leciały, a ja delektowałam się normalnym życiem.  Rodzice często do mnie zaglądali. Zapomniałam na ten czas o chorobie. Zaprzyjaźniłam się z Maxem, chłopakiem, który była naprawdę cudowny. Opowiedziałam mu o mojej chorobie. Przysiągł, że będzie ze mną do końca.                                                                                                                          Pewnego dnia obudziło mnie mokre liźnięcie po twarzy. Lekko otworzyłam oczy i zobaczyłam pysk Jamesa.                                                                                                                                                               - Ale musiałeś tak brutalnie ? – spytałam uśmiechając się. Spojrzałam a zegarek była 10:34.                  – To sobie pospałam  - wstałam z łóżka i pierwszym odruchem było pójście do kuchni. Napełniłam miski Jamesa i sama zabrałam się za śniadanie.                                                                                                                                  Pierwszą rzeczą jaką zrobiłam po śniadaniu był spacer. Chciałam oddychać prawdziwym, zdrowym powietrzem. James szedł spokojnie perzy mojej nodze dając uczucie bezpieczeństwa. Nagle zza swoich pleców usłyszałam znajomy głos zwracający się bezpośrednio do mnie                                                                                                                                              - Hej Kati. Wybierasz się dzisiaj na festyn ?                                                                                                                - Witaj Max. Tak, a co ?                                                                                                                                                    - Nie znasz zbyt wiele osób w okolicy.  Może w końcu przedstawiłbym cię mojemu sabatowi. Co ty na no pójdziesz ze mną ?                                                                                                                                                                                          - Pewnie czemu nie                                                                                                                                                                                 – W takim razie do wieczora                                                                                                                                 - Do wieczora. – uśmiechnęłam się do niego i ruszyłam w stronę domu. Otworzyłam drzwi, a James wesoło wbiegł do domu. Resztę dnia spędziłam na zabawie z psem i droczeniem się która sukienka jest ładniejsza. Bądź, co bądź ten pies ma poczucie stylu. Wieczorem usłyszałam dzwonek do drzwi.  Gdy je otworzyłam zobaczyłam jak zawsze uśmiechniętego Maxa.                                                                                                                                                                            - I jak gotowa ?                                                                                                                                                                        - Oczywiście wezmę kurtkę i możemy iść. James idzie z nami.  – szybko wzięłam kurtkę zawołałam psa i zamknęłam drzwi.                                                                                                                                  - Coś czuje, że to będzie niezapomniany wieczór. – po raz pierwszy Max chwycił mnie za rękę, a ja przytuliłam się do niego. Był mi naprawdę bliski. Droga z mojego domu do parku gdzie mieścił się festyn była krótka. Cały czas spędziliśmy na rozmowie. Gdy dotarliśmy do parku pierwszym celem na liście było poznanie mnie z Sabatem. Tak nazywała się grupka przyjaciół, do której należał Max.                                                                                                                                                  - Cześć wszystkim to jest Kati. – mrugnął porozumiewawczo do innych. Udawałam, że tego nie widziałam.                                                                                                                                                                                     - Hej – skłoniłam się lekko. Dopiero teraz zauważyłam, że wszyscy patrzą się na nasze splecione ręce.  Chłopak chyba też to poczuł, bo ścisnął mnie mocniej i uśmiechnął się.                            -  Mam nadzieje, że się jakoś zaprzyjaźnimy  - rzuciłam uśmiechając się ciepło.                                            - My też – odezwał się miły dziewczency głos. – Jestem Hayli.                                                                             - Miło mi.                                                                                                                                                                 - Przedstawię cię wszystkim – zaoferowała i pociągnęła mnie w stronę reszty. Bardzo ciepło mnie przyjęli.                                                                                                                                                - Dobra porywam Kati na razie ! – krzyknął i pociągnął mnie biegiem. Zdążyłam im pomachać.     - Tam za chwile będzie wyświetlana „Zielona Mila” lubisz ten film ? – zapytał wskazując palcem wielki biały ekran.                                                                                                                                  - Uwielbiam ten klasyk i mówię to z czystym sercem. – przyłożyłam dłoń do serca.  – Zobacz tam są moi rodzice – wskazałam stoisko z hot-dogami. – choć pójdziemy się przywitać. – Ruszyłam w stronę rodziców. Poczułam w sercu lekki ból, ale go zignorowałam. Pokiwałam im z daleka – Hej mamo, cześć tato. To jest Max. – przywitaliśmy się z moimi rodzicami. Po chwili śmiechu zajęliśmy miejsca przed wielkim ekranem. Poczułam straszny ucisk w klatce piersiowej.  Zgięłam się w pół. Rodzice zaczęli panikować. Mama dzwoniła po pogotowie. Max trzymał mnie na rękach i szeptał, żebym nie umierała, żebym się trzymała. Czułam jak się denerwuje, jak się spina. Ból narastał. Nie wiedziałam czy krzyczę, czy nie. Zdałam sobie sprawę, że to koniec. Zamknęłam oczy i zdołałam uśmiechnąć się w stronę Maxa. Odchyliłam głowę do tyłu i czułam jak łzy spływają mi po policzku. Nagle ból ustąpił miejsca miłemu uczuciu. Strach przerodził się w pewność. Poczułam się lekka spojrzałam w dół. Zobaczyłam siebie leżącą w objęciach Maxa.  Przyjechała karetka. Widziałam wszystko co się dzieje. Moja dusza unosiła się nad całym zdarzeniem. Łzy toczyły się litrami po trawniku. Mama, tata, Max i James uklękli przy moim ciele. Umarłam. Zanim zawinęli mnie w czarny worek Max dotknął mojej twarzy i lekko pocałował. Poczułam to. Wtedy sobie uświadomiłam, że przez ten cały czas nie myślałam o chorobie, żyłam normalnie.  A teraz umarłam. Straciłam ziemskie życie. Ujrzałam światłość i wewnętrzny głos, który mówił mi, że mam za nim podążać. Nim weszłam  w blask. Spojrzałam jeszcze raz na Ziemię i  uśmiechnęłam się w duchu z nadzieją, że jeszcze kiedyś ich zobaczę. Potem zanurzyłam się w strumieniu światła i umarłam.