- Na białaczkę- wydukała ciocia. Blada, osunęła się na
krzesło ze łzami w oczach. Stałam, nie mogąc ruszyć żadną kończyną, niczym. Jak
to ?! Przecież Mary zawsze była pełna życia, rzadko chorowała… A tu nagle co ?!
Białaczka ?! To nie mogła być prawda…
Charlie siedział obok cioci, chyba nie do końca świadomy, że
po jego policzkach spływają strugi łez. Leo, również potwornie blady, podszedł
do mnie, a ja wtuliłam się w jego ramiona, mając nadzieję, że chociaż na chwilę
zapomnę o chorobie siostry. Może stałam tam kilka minut, może godzinę, może
cały dzień… W końcu jednak odsunęłam się od chłopaka i ruszyłam korytarzem. Być
może ktoś za mną wołał, ale nic do mnie nie docierało. W jakiś sposób czułam,
gdzie znajdę Mariannę. Weszłam do Sali i zobaczyłam ją. Spała na szpitalnym
łóżku z kroplówką i innymi ustrojstwami wokół siebie. Na twarzy miała delikatny
uśmiech, włosy opadały jej na ramiona.
- Nie może cię tutaj być – usłyszałam za sobą nieprzyjemny
głos. Odwróciłam się i ujrzałam pielęgniarkę stojącą w drzwiach.
- Bo co ? – burknęłam wściekła.
- Bo to ciężko chora pacjentka – odrzekła, mrużąc oczy.
- Co ty nie powiesz.. – parsknęłam zdenerwowana co raz
bardziej.
- Może grzeczniej do dorosłych ?!
- Może nie ?!
- Pożałujesz tego – warknęła, próbując odciągnąć mnie od
łóżka. Zaczęłam się szarpać i odpychać kobietę, aż w końcu wylądowała na ziemi.
- Natka ! – do pokoju wpadł brunet, zaraz po nim Charlie,
ciocia i jakiś lekarz, który natychmiast pomógł wstać pielęgniarce.
- Jak pani dzieci nie umie upilnować, to dzieci pani mieć
nie powinna ! – warknęła poszkodowana do cioci. Już miałam jej coś bardzo
kulturalnie odpowiedzieć, gdy usłyszeliśmy za sobą cichy, ale pewny głos.
- Niech pani ich tu zostawi. Skoro jestem ciężko chora, to
niech się pani przymknie, bo teraz to mnie jeszcze głowa boli – to Mary się
obudziła. Wszyscy się na nią obejrzeli, a pielęgniarka, cała czerwona na twarzy
wyszła z Sali. Lekarz przyjrzał się nam uważnie.
- Każdy z was może być u niej około 10 minut. Ale pojedynczo
– zastrzegł.
- Wejdę na końcu – westchnęłam, opuszczając pokój.
~Mary~
Ostatnie co pamiętam, to twarz blondyna. I jego głos,
powtarzający moje imię. Potem była ciemność, a jakiś czas później oślepiająca
biel i mnóstwo światła. Zmrużyłam oczy, nie mogąc zorientować się gdzie jestem.
- Mamy ją – usłyszałam jakiś głos, nie daleko siebie.
Próbowałam coś powiedzieć, ale miałam okropnie wyschnięte gardło.
- Zaraz się napijesz – usłyszałam czyjś szept. Po chwili,
jakieś dłonie delikatnie pomogły mi usiąść i zorientowałam się gdzie jestem. W
szpitalu. Nie pojmowałam jednak, czemu się tutaj znalazłam.
- Pij – do moich ust ktoś podstawił szklankę i z ulgą
pociągnęłam łyk wody.
- Co się stało ? Dlaczego tu jestem ? – chciałam się
dowiedzieć. Obok mnie stała pielęgniarka, ta sama z którą rozmawiałam, gdy przyszłam
odwiedzić Leo, wraz z jakimś lekarzem.
- Zemdlałaś. Twój chłopak wezwał karetkę, byłaś nieprzytomna
przez około godzinę. Zdążyliśmy zrobić ci już część badań i mamy pewne
podejrzenia, tylko powiedz… czy ostatnio coś ci było ?
Opowiedziałam lekarzowi o bólach brzucha, które mi ostatnio
dokuczały. Mężczyzna smutno pokiwał głową.
- Wiecie co mi jest ? – spytałam przestraszona.
- Masz białaczkę. – odrzekł doktor. Spojrzałam na niego,
jakby mówił po chińsku.
- Na szczęście, niezbyt rozwiniętą i chyba z tego wyjdziesz.
– kontynuował.
- Czy jest tu ktoś z mojej rodziny ?
- Z rodziny tylko twoja siostra, ale nie może tu wejść.
Niedługo powinna przyjechać twoja ciocia, wtedy porozmawiamy – odrzekł i
wyszedł.
- Czegoś ci potrzeba ? – spytała pielęgniarka.
- Świętego spokoju – burknęłam. Spojrzała na mnie niepewnie,
przygryzając wargę. Odwróciłam się do niej tyłem i po chwili usłyszałam kroki i
zamykane drzwi. Byłam sama z piskiem najróżniejszych maszyn, do których byłam
podłączona.
Powoli, z łzami spływającymi po policzkach i z czarnymi
myślami, zapadłam w sen.
****
Obudziły mnie krzyki Natalii i jakiejś kobiety.
Nieprzytomnie okręciłam się w ich stronę, ale jako że były tyłem do mnie, nie
zauważyły, że się obudziłam.
Po chwili pielęgniarka upadła na podłogę. Nie była to ta
sama kobieta, która była koło mnie wcześniej. Do Sali wpadła ciocia, chłopacy i
doktor z którym rozmawiałam, nim usnęłam.
- Jak pani dzieci nie umie upilnować, to dzieci pani mieć
nie powinna ! – warknęła pielęgniarka, gdy lekarz pomógł jej podnieść się z
podłogi, a Natka utonęła w uścisku Leondre.
- Niech pani ich tu zostawi. Skoro jestem ciężko chora, to
niech się pani przymknie, bo teraz to mnie jeszcze głowa boli – nie wytrzymałam
w końcu. Wszyscy spojrzeli na mnie. W oczach blondyna zobaczyłam łzy. Czyli już
wiedział…
Pielęgniarka, z czerwonymi policzkami wypadła na korytarz, a
lekarz obrzucił mnie uważnym, pytającym spojrzeniem. Ledwo zauważalnie kiwnęłam
głową.
- Każdy z was może być u niej około 10 minut. Ale pojedynczo
– powiedział do nas i również wyszedł.
- Wejdę na końcu – Natka również nas opuściła, a Leoś
wyszedł zaraz za nią. Ciocia i Charls spojrzeli po sobie i moja opiekunka
również wyszła, zamykając za sobą drzwi. Charlie usiadł koło mnie.
- Jak się czu..
- Nie rozmawiajmy o tym jak się czuję – westchnęłam.
- Przepraszam, to było głupie pytanie… - przykucnął obok
szpitalnego łóżka i delikatnie mnie przytulił.
- Nie chcę, żeby moja choroba coś zmieniła w naszych
relacjach – spojrzałam w jego błękitne oczy, pełne łez – Jeśli masz zamiar
przez białaczkę mnie zostawić, zrób to teraz.
- Nie zostawię cię księżniczko – jego łza skapnęła na moją
twarz – będę z tobą do końca. Nie wiem jak ten koniec będzie wyglądał, ani
kiedy nastąpi, ale będę do końca.
- To że jestem chora, nie oznacza że umrę. Jest to możliwe,
ale nie pewne. I chcę żebyś zdawał sobie z tego sprawę – dziwiłam się sobie, że
jeszcze nie płaczę.
- Zdaję sobie z tego sprawę. I nie zmienia to faktu, że cię
nie zostawię – powiedział i złożył na moich wargach delikatny pocałunek. Jakby
bał się, że rozpadnę się na malutkie kawałki pod jego dotykiem.
Z wielkim trudem, ale jakoś udało mi się objąć go za szyję i
sprawić, żeby jego usta stały się wyraźniejsze na moich. Po chwili odsunęliśmy
się od siebie.
- Na zawsze ? – spytał blondyn. Łzy prawie zdążyły mu już
wyschnąć.
- Na zawsze. Nawet jeśli… Nawet jeśli będę gdzieś tam – odpowiedziałam,
również czując już łzy .
- Kocham cię księżniczko – szepnął jeszcze raz, delikatnie
mnie całując. Pierwszy raz usłyszałam od niego te słowa, co było kolejnym
powodem do uwolnienia łez.
- Ja ciebie też, książę. – przytuliliśmy się tak, jakbyśmy
mieli okazję zrobić to ostatni raz w życiu. Przerwało nam ciche pukanie do
drzwi.
- Proszę – zawołał Charlie, nie puszczając mnie.
Drzwi uchyliły się i zajrzała do nas ciocia.
- Nie spieszcie się. Leo i Natalia już poszli, bo mają coś
ważnego do załatwienia i kazali c przekazać że wpadną jutro. Ale jutro już odwiedzą
cię w domu.
- Co ? – spytałam zdziwiona.
- To – ciocia uśmiechnęła się delikatnie – jutro rano już
wychodzisz. Lekarze uważają, że nie ma sensu trzymać cię w szpitalu. Dostaniesz
leki i będziemy czekać, jak rozwinie się sytuacja. Ja pójdę do sklepu,
przyniosę ci coś do jedzenia. Charlie, też coś chcesz ?
- Nie, dziękuję – odpowiedział blondyn. Ewa posłała nam jeszcze
jeden uśmiech i wyszła.
- Wiesz co ? – zwróciłam się do blondyna.
- Co, misiu ?
- Oni wypisują mnie do domu… Ja czuję się przez to, jakbym…
Jakbym już umierała, jakby nie było już dla mnie nadziei. Tylko takie „Umrzesz
tak czy siak. A czy w domu, czy w szpitalu… co to za różnica ?”
- Wcale tak nie jest – szepnął blondyn – „Just be hopeful”
krasnalu.
- Masz szczęście że te wszystkie rurki i kabelki trzymają
mnie w miejscu. Inaczej, pożałowałbyś tego „krasnalu”. Mutant się znalazł. –
parsknęłam obrażona.
Chłopak roześmiał się cicho i pocałował mnie w policzek.
- I jak ja mam się na ciebie gniewać ? – spytałam, udając
rozżalenie.
- Wcale, krasnalu – tym razem nawet nie próbowałam się
obrażać.
No i z osobna przepraszam Asię, jeśli moja tragedia nie dorównała Twoim wyobrażeniom :**
Tak więc ja się z Wami żegnam, papatki // Mary <3
Ps. No i imię CZEN i HELGI żeby rozdział był fajniejszy.